piątek, 27 sierpnia 2010

Smutne wydarzenie

Dopiero teraz jestem w stanie w miarę o tym mówić (ale i tak w tym czasie płaczę). Niestety czerwiec tego roku nie pozostawi w mojej pamięci miłych wydarzeń. Na początku miesiąca mój kot zaczął intensywnie się drapać, drapać, drapać. Niestety tak intensywnie, że po dwóch dniach powstała na jego szyi żywa rana. Szukałam w domu starego notatnika, w którym miałam adres do świetnej weterynarz, której z pełnym zaufaniem zawsze dawałam koty pod opiekę. Niestety, jak na złość notatnik skrył się bardzo skutecznie. Patrząc, jak rana się powiększa, zabraliśmy kota do lecznicy "Fiolka", która mieści się na ul. Waszyngtona 26 w W-wie (później się przekonałam, że to był nasz błąd). Pani weterynarz obejrzała mojego przyjaciela i stwierdziła, że to uczulenie pokarmowe. Podała antybiotyk oraz lek, jak to określiła, przeciwświądowy. Przepisała lekarstwa, które mieliśmy podawać w domu. Odpowiedziała na moje pytania, ale ogólnie wizyta trwała krótko. Skasowała pieniądze, kazała się zgłosić za kilka dni. Poszliśmy. Podawaliśmy leki, kot się uspokoił.
Ranę smarowałam rywanolem w maści.
Następna wizyta, następne instrukcje. Pani doktor stwierdziła, że jeżeli zauważę coś niepokojącego, to żebym się pojawiła, a tak to dalej leczenie w domu. W tym czasie mieliśmy urwanie głowy ze sprawami rodzinnymi i wiele, wiele różnych spraw do załatwienia.
Cóż może się dziać, przecież jest O.K. Oj jak bardzo się myliłam.
Okazało się, że kot stał się za bardzo osowiały, nie chciał jeść, a na dodatek pojawił się u niego brzydki zapach. Ponownie rozpoczęłam poszukiwania notatnika. Jak na złość nie mogliśmy przypomnieć sobie nazwiska naszej weterynarz. Zaćmienie. Przekopałam cały dom. W końcu się udało - znalazłam notes. No tak, Pani doktor Będkowska (ach ta zawodna pamięć). Nazwisko wpisałam w wyszukiwarkę podejrzewając, że zmieniła numer telefonu. Okazało się, że jest ten sam, ale adres jej gabinetu się zmienił. Umówiłam się na błyskawiczną wizytę.
Pobranie krwi (nie będę opisywać jak to wyglądało). Czekamy z niecierpliwością na wyniki. Kiedy Pani doktor Będkowska zadzwoniła, po jej tonacji w głosie wiedziałam, że jest źle. Okazało się, że pani weterynarz z przychodni podała za silne leki w za dużej dawce i niestety trzynastoletni kot zareagował niewydolnością nerek. To jest jak wyrok dla kota. Niestety większość kotów z niewydolnością nerek odchodzi (umiera).
Nasza Pani weterynarz poinformowała mnie, co można było zrobić, by kot pozbył się uczulenia bez uszczerbku dla zdrowia. Powiedziała też, że sposób leczenia, jaki wybrano w przychodni, daje najszybsze efekty w leczeniu alergii pokarmowej, ale bardzo obciążająca nerki i wątrobę.
Połowa czerwca upłynęła nam na próbach uruchomienia nerek - dwa razy dziennie podawanie kotu kroplówek (sama musiałam to robić po lekcji pokazowej). I tak kończył się czerwiec, zbliżał się lipiec, niby czas zaplanowanego urlopu i spokoju. Niestety nie dla nas.
Zapakowałam bagaże, kota i pojechaliśmy do Świeradowa. Dobrze, że do znajomej, do której jeździmy od 10 lat. Kot trochę odżył. Chwiejąc się pozwiedzał stare kąty. Dwa dni rewelacyjne ale podejrzane. Dlaczego? Taki przypływ energii jest w dwóch przypadkach. Pierwszy - nastąpi powrót do zdrowia, drugi, że jest to taki przypływ przed odejściem.
Nasza znajoma tak na wszelki wypadek podała nam jeszcze namiar na Panią weterynarz z Jeleniej Góry. Umówiliśmy się z Panią Ewą Charchut. Pojechaliśmy. Zobaczyła badania i od razu powiedziała, że kot, mając cztery łapy, niestety dwoma jest na tamtym świecie. Kazała dalej podawać kroplówki i niestety naszykować się na odejście...
Nie było to dla nas łatwe. Oczywiście ja ,mąż i córa ryczeliśmy przez kilka dni.
Kiedy nasz przyjaciel odchodził byliśmy przy nim przez cały czas. Cały czas któreś z nas go trzymało na kolanach, głaskało i przytulało. A on do nas lgnął pełny chęci życia i pozostania z nami. Niestety 7 lipca o 22:50 odszedł. Ryczeliśmy przez całą noc. Na drugi dzień pochowaliśmy go u znajomej w ogródku, w którym są pochowane jej zwierzaki.
O odejściu Ufoka powiadomiliśmy Panią Będkowską. Stwierdziliśmy, że pozostałe lekarstwa przydadzą się może Pani weterynarz z Jeleniej Góry. Oddaliśmy kroplówki, a Pani doktor w zamian przekazała nam namiar do Pani, u której akurat przyszły na świat kocięta Brie (to chyba tak się pisze)... A co z tym namiarem było dalej, to opiszę Wam w następnym poście.
Co do Pani doktor Ewy Charchut, to jest genialnym lekarzem. Nie dziwię się, że ludzie przyjeżdżają do niej ze swoimi pupilami nie tylko z całej Polski ale i z różnych okolicznych krajów (z Danii, Niemiec, Szwecji...itd.).
Teraz mamy koniec sierpnia. Pewnego dnia wracając z córką z przedszkola tknęło mnie, by pójść do przychodni Fiolka. Okazało się, że akurat przyjmuje ta sama Pani doktor, która „leczyła” mojego Ufoka. Weszłam do gabinetu. Nie poznała mnie. W gabinecie oprócz niej był jeszcze ktoś z tej przychodni. I zaczęłam rozmowę:
Ja: czy pamięta Pani białego kota z jednym okiem niebieskim a drugim zielonym, z uczuleniem na szyi?
Pani dr: No był taki pacjent - idzie do komputera i zaczyna szukać informacji na temat Ufoka.
Ja: To już go nie ma.
Pani dr: Jak to??
Ja: No tak, nie ma. Pani go wykończyła swoim leczeniem (Pani dr zdębiała). Nie mówiąc co Pani podaje wykończyła mi Pani kota. Jak można nie podawać pełnych informacji i leczyć zwierzę. Dlaczego mi Pani nie powiedziała, jakie są metody leczenia. Tylko dowiedziałam się o tym od innego lekarza, który starał się uratować mojego kota. Dlaczego podała Pani sterydy nie informując mnie o tym? Gdybym wiedziałam, co chce Pani zrobić nie zgodziłabym się, bo wiem do czego sterydy doprowadzają. Wie Pani, że doprowadzają do niewydolności nerek. Uczyli Panią tego w szkole czy nie?
Pani doktor zaczęła mnie przepraszać. Stwierdziłam, że jej przeprosiny nie przywrócą ani zdrowia ani życia mojemu przyjacielowi. Nie dałam jej dojść do słowa. Powiedziałam, co o tym myślę. Spokojnie, ale słychać było, że ledwo się powstrzymuję od płaczu (oj zaciskało mnie w gardle). Na koniec powiedziałam by się zastanowiła nad tym, co robi, bo leczy żywe istoty. Że nikomu nie życzę tego, co ostatnio przechodziliśmy po tym, co Ona zrobiła. Że można było kota leczyć spokojniej czekając 6-8 tygodni, aż kot sam wydali alergen. Na koniec dodałam, że w tej przychodni nie pojawię się nigdy z moimi kotami, by nie wykończyli mi pozostałych podopiecznych i wyszłam lekka o kilka ton, które leżały na moim sercu.

17 komentarzy:

  1. :( Ojej... Ale przykre wydarzenie:(:(:( Aż mi gardło ściskało jak czytałam... Też mam kotulka i wiem jak Wam jest przykro:(

    Trzymajcie się!!! A kotek na pewno odchodził spokojny,bo miał Was przy sobie!

    No i qrczę... Jak lekarze się różnią. Nawet Ci z weterynarii...

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuje Wam !!! Znam ten ból, jak odchodzi zwierzak, którego kochamy,a weterynarz popełnia błąd... :(. Przez rok ryczałam..:( Pozdrawiam cieplutko !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi przykro z powodu kotka. Sama przechodziłam kilka miesięcy temu przez śmierć ukochanego psa i doskonale rozumiem twój ból. Do tego jeszcze świadomość, że do tragedii przyczynił się ktoś, komu powierzyłaś w zaufaniu zdrowie swojego zwierzaka, jest przytłaczająca i człowiek zastanawia się, czy mógł zrobić coś więcej, czy mógł zapobiec... To naprawdę straszne. Ogromnie współczuję.
    Kama.

    OdpowiedzUsuń
  4. Joasiunia staramy się trzymać ale czasami nam to nie wychodzi, zwłaszcza u mnie i córki

    jolanta-joko też Tobie współczuje. Też chyba będę ryczeć przez rok...

    Lawendowy Kocurku niestety tak bywa a z tym zastanawianiem się to masz rację. Często nachodzą nas pytania czy ...

    Dziewczyny, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozumiem Cie dobrze.... Na początku sierpnia straciłam swojego Myszaczka... zmarł po potrąceniu przez samochód :(

    http://anek73.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Anek73 współczuje Tobie :(
    To jest okropne... kot wychodzi na spacer na którym niestety może spotkać się z jadącym samochodem... coś okropnego...

    OdpowiedzUsuń
  7. wiem co czujesz, w tym roku straciłam dwa koty, nie moje ale bardzo bliskie mi koty mojej babci. zmarły na zakaźną i nieuleczalną chorobę - białaczkę. jeden opuścił nas w czerwcu, a drugi w sierpniu... zrobiliśmy wiele, by podtrzymać je możliwie jak najdłużej przy życiu, lecz odeszły bardzo szybko i również czuję wątpliwość, czy lekarze z lecznicy, do której jeździliśmy postępowali naprawdę rzetelnie i kompetentnie :( łączę się z Tobą w żalu, Twoja sytuacja jest o tyle smutniejsza, ze Ufok mógł wyzdrowieć, bardzo mi przykro...

    OdpowiedzUsuń
  8. Współczuję Ci i dobrze rozumiem. Nie wiem co się dzieje tego lata, strasznie jest niełaskawe dla zwierząt. Ja w te wakacje straciłam trzy myszki i świnkę morską, która była z nami prawie siedem lat :( U mojej koleżanki odeszła ukochana fretka.
    A co do weterynarzy ja na szczęście mam bardzo dobrego. Ma szacunek nawet do najmniejszego stworzenia. Leczę u niego myszki, aktualnie jedna jest w trakcie antybiotykoterapii, muszę podawać jej lek do pyszczka strzykawką.
    Jestem mu bardzo wdzięczna, ponieważ jedną myszkę musiałam uśpić i on zrobił to z wielkim taktem i wyczuciem. Było mi dużo lżej, że właśnie on usypiał moją mychę. Parę lat wcześniej usypiałam mysz u konowała (inaczej nie można tego nazwać). Kazał mi cały czas przy tym być, a widok był jak dla mnie okropny. Po zastrzyku mysz miała takie drgawki, że rzucało nią po całym transporterku.Na koniec oddał mi trupka. Mimo, że nawet nie lubiłam tej myszy, bo była dzika i gryzła, to wracając płakałam a widok umierającej myszy cały czas mam przed oczami.

    OdpowiedzUsuń
  9. Aiwenore i Fellixa dziękuję.
    Co do odchodzenia naszych podopiecznych to zawsze jest to dla nas nie miła sytuacja. Fellixa masz szczęście, że masz dobrego lekarza weterynarii. Dobrze, że o nim wspomniałaś. O takich lekarzach trzeba mówić głośno by inni nie mieli problemów. Ja obecnie, po tym całym wydarzeniu mam dwóch. Jedną Panią doktor w Warszawie i drugą w Jeleniej Górze.

    OdpowiedzUsuń
  10. Gosiu, współczuję całym sercem, wiem iż żadne słowa nie uleczą ran...ale wiedz, przykro mi iż przytrafiło Wam się takie nieszczęście.
    Nasz kot kilka lat temu umierał też na Naszych oczach, to była dzika rozpacz.
    A na temat lecznic i lekarzy, to można by było pisać w nieskończoność...i dobrze i żle. Ja mam też tych dobrych i tych co omijam dużym kręgiem.
    Dla Ufotusia [*][*][*]-
    A Ciebie Gosiu Pozdrawiam z otuchą

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo smutne!
    Popłakałam się, przeżywałam podobną sytuację ale z pieskiem. Na szczęście udało się go uratować ale strach pomyśleć co by było...
    Współczuję, tak bardzo się przywiązujemy do naszych przyjaciół i potem przychodzi smutek i ból w sercu.
    Pozdrowienia od różanego...

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo współczuję. Niestety weterynarze od siedmiu boleści się zdarzają. Jedna pani postawiła błędną diagnozę kiedy mój jamniczek umierał na serce parę lat temu. Bardzo mi go brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  13. Gosiu, strasznie mi przykro z powodu kociaka, aż sama mam łzy w oczach...Rok temu w sierpniu odeszła moja Agatka - 17-letnia kotka, mój kochany pluszak i moja pocieszycielka...Biedna, też odchodziła ciężko chorując pierwszy raz w swym długim spokojnym życiu (wątroba odmówiła posłuszeństwa), lekarze byli bezradni...:( Wiem co czujesz, do tego dochodzi bezradność i niemoc wobec nieudolnego i glupiego postępowania pseudo-lekarzy...przytulam mocno :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Goho, ode mnie także przyjmij wyrazy współczucia, bo przeżywałam już taki ból, choć wydawało się, że nie przeżyję.

    Pocieszenia nie ma, trzeba samej się z tym uporać. A trwa to z reguły bardzo długo, niestety.

    Na pewno z czasem zdecydujecie się na jakieś nowe zwierzątko, choć tego, które odeszło nikt nie jest w stanie zastąpić!

    Nie chcę się wypowiadać na temat indolencji weterynarzy, bo to sprawa ogólnie znana; przecież zwierzę się nie poskarży!
    Ale przyjemnie jest przeczytać, że są wyjątki. Moje zwierzaki także muszą do lekarza dojeżdżać dość daleko.

    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Gosiu czytałam z wielkim bólem o odejściu Ufoka,,
    Moja Kizia odeszła dwa lata temu również w lipcu i też miała 13 lat.
    Bardzo ci współczuję

    OdpowiedzUsuń
  16. Goha właśnie przeczytałam Twojego posta, koło mnie mój szczeniak wskakujący mi na kolana! Jestem w stanie sobie wyobrazić co przeżywałaś, bo w weekend moja psina zniknęła i szukałam ją dwa dni, więc wiem co znaczy strata ukochanego zwierzaka, a Twoja historia jest tym bardziej wstrząsająca, że gdyby to był lekarz dla ludzi to już by siedział za kratkami i stracił prawo do wykonywania zawodu!!!! Nie wiem czy istnieje jakieś prawo obowiązujące weterynarzy, ale przecież musi!!! Może warto ostrzec przed tą kliniką większe grono internautów opisać sytuację na forach dotyczących zwierząt?

    Chciałam Cię zaprosić do zabawy, ale pewnie nie masz na to czasu i nastroju.

    Bardzo mi przykro z powodu Twojego kotka, najważniejsze, że byliście przy nim do końca i wiedział, że go kochacie.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dopiero przeczytałam Gosiu Twój post. Bardzo Ci współczuję. Zgadzam sie z Lara - nalezy tę historię rozpropagować na animalowych forach, żeby sytuacja się nie powtórzyła dla kolejnego ludzkiego przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...