Na początek chcę Was przestrzec. Będzie to chyba najdłuższy post, jaki napisałam, więc proponuję zróbcie sobie dobrą kawę i dopiero zasiądźcie do czytania :). Chcę Wam bowiem dzisiaj pokazać mój pierwszy album, jaki wykonałam w technice scrapbookingu. Przy okazji jego prezentacji przedstawię Wam koncepcję, jaka mi przyświecała w trakcie pracy nad tym albumem. I jak wybrnęłam z błędów, które mi się przydarzyły.
Album powstawał jako prezent na Święta dla trenera judo mojej córki, która w poprzednim roku była na prowadzonym przez niego obozie. Grupa, do której chodzi córka, jest pierwszą grupą tego trenera, tak samo zresztą jak i obóz. Wraz z rodzicami pozostałych dzieci stwierdziłam, że będzie to bardzo fajna pamiątka.
Pierwszym wyzwaniem, z jakim przyszło mi się zmierzyć, było kupno odpowiedniej jakości albumu. Spędziłam sporo czasu na buszowaniu po sklepach internetowych, odwiedziłam również sklepy stacjonarne w Warszawie ... i niestety nic nie mogłam znaleźć. W końcu udało mi się zdobyć na wyprzedaży taki, który spełniał moje wymagania.
Album w swojej pierwotnej wersji |
Ze względu na niską temperaturę panującą niestety u mnie w pracowni, album postanowiłam robić w domu. Naszykowałam więc całą ogromną torbę papierów do scrapbookingu, pieczątek, pudrów do embossingu na gorąco, elementów powycinanych z tekturki, sklejki i dużo, dużo więcej.
Na początek zauważyłam, że strony w albumie są, jak dla mnie, za cienkie. Przeliczyłam, ile ich jest i stwierdziłam, że można je posklejać, powinno ich wystarczyć.
Sklejanie pojedynczych kartek albumu |
Kartki posklejane, mogłam więc zabrać się za komponowanie poszczególnych stron. Intensywnie w tym uczestniczyła moja główna pomocnica - przepraszam, przeszkadzaczka :)
Prace nad albumem trwały trzy długie tygodnie (wieczorami oczywiście). Na początek okładka albumu. Napis ALBUM został wykonany za pomocą embossingu na gorąco. W całym albumie przewijają się cyfry od 1 do 6. Co one oznaczają, wyjaśnię później.
Czas przedstawić wewnętrzną stronę okładki ...
i stronę pierwszą albumu. Przykleiłam na niej papier do scrapbookingu z mapami oraz kartkę z nazwą miejscowości, do której dzieciaki pojechały po swoją przygodę.
Druga strona albumu przedstawia kilka zdjęć z okolic, w której odbywał się obóz.
Rozpoczynamy Dzień 1. Krótki, jeżeli chodzi o album, tylko kilka zdjęć zrobionych przed wyjazdem.
Dzień 2. Jak to na obozie judo, dużo zajęć sportowych. Między innymi wbieganie po schodach :).
Treningi odbywały się codziennie, stąd na drugiej stronie pojawił się napis "Everyday Moments".
I jeszcze jedna strona ze zdjęciami z drugiego dnia obozu. Zamieściłam na niej zdjęcie pensjonatu, w którym dzieci mieszkały. I znowu te cyfry 1, 2, 3, 4, 5, 6 ...
Na obozie panował sportowy duch :). Można powiedzieć, że sport był przedkładany nad relaks.
Po drugim dniu zwykle następuje dzień 3. Tego dnia odbyła się pierwsza wycieczka.
Nastał kolejny dzień - czwarty. I tutaj popełniłam błąd. Pracowałam nocami nad kilkoma stronami jednocześnie. Tej nocy w głowie utkwiła mi pewna myśl. Tylko nie przyklej do góry nogami. No i stało się ... odwracam stronę, nad którą pracowałam i widzę, że właśnie to zrobiłam. W pierwszym odruchu zaczęłam podważać zdjęcia paznokciami, ale w porę się opamiętałam. Stron w albumie pozostało tylko tyle, ile potrzebowałam. Jeżeli jakąś zmarnuję, to album będzie niekompletny. A drugiego takiego już nie kupię. I co tu zrobić, pomyślałam? No cóż, w końcu takie przewracanie kartek w albumie nie musi być monotonne. W moim albumie będzie element zaskoczenia. Przewracasz kolejną kartkę, a tu Dzień 4, całkowicie wywrócony do góry nogami. Przygotowałam więc odpowiedni napis: "wywrócony do góry nogami". Na szczęście jeszcze nie przyklejałam napisu Dzień 4, więc mogłam zrobić to odwrotnie, niż do tej pory, znalazłam jeszcze element z napisem FUN wydrukowanym również w odbiciu lustrzanym. Uff, wybrnęłam. Teraz wygląda, jakbym od początku miała taką koncepcję :).
Obozowe dni nie składały się tylko z zajęć sportowych. Codziennie były gdzieś wyprawy. Jedną z nich był spływ Dunajcem, który odbył się piątego dnia. Dzieci były dzielne i podjęły ryzyko płynięcia wzburzonym nurtem górskiej rzeki. Sądzę, że wszystkie dzieci będą pamiętały te cudowne chwile. Stąd napisy "Be Brave, Take Risks", "Remember this Moment" i "Wonder". Warto wspomnieć tutaj o wiosłach, które są przyklejone na jednej ze stron upamiętniających ten spływ. Są to mieszadełka do kawy, które wypatrzyłam na jednej ze stacji benzynowych jakieś 8 lat temu! Czekały na swój moment aż do teraz :).
A na koniec dnia pierwsze walki randori. I cała grupa trenera wraz z nim skupiająca się na tym, co bardzo lubią. Informuje o tym napis umieszczony pod kabaszonem, który w tym albumie pełnił rolę soczewki: "Doing what you like is freedom, liking what you do is happiness".
Dzień 6. to kolejna wycieczka. Tym razem piesza, na szczyt Trzy Korony w Pieninach.
Tego dnia w końcu dopisała pogoda, więc po posiłku znalazł się czas na zabawę nad wodą.
Dzień 7., ostatni, to czas głównie przeznaczony na zabawę. Gry na plaży i taplanie się w wodzie. Temperatura była coraz wyższa.
Nadszedł w końcu czas na wyjaśnienie "tajemniczych" cyfr 1 do 6. Dzieciaki mają szczęście, że trafiły na takiego wspaniałego trenera. Który dzięki swojemu charakterowi i judo potrafił z całej szóstki, obecnej na obozie, stworzyć wspaniałą, zgraną i silną grupę. Symbolizuje to drzewo, które wyrosło z judo. Dzieci natomiast symbolizowane są przez liście rosnące na jego gałęziach.
Można powiedzieć, że dotarliśmy do końca obozu. Ale nie albumu. Tak jak na koniec filmu, tak i tutaj czas przedstawić osoby, które "udział wzięły" w tym wydarzeniu. Każde z dzieci (niestety prawie każde) własnoręcznie podpisało się na karteczkach, które postarzyłam i przykleiłam wraz ze zdjęciami dzieci i ich rodziców.
Za tak wspaniałą opiekę i chwile, które przeżyły nasze dzieciaki, wypada tylko trenerowi podziękować :).
Na sam koniec pozostaje już tylko tylna okładka.