Za oknem zima, śnieg sypie i sypie a mnie naszło na wspomnienia z wakacji. Dlaczego? Są tego dwa powody. Pierwszy to ten, że właśnie skończyłam pracę nad małym marynarskim kompletem. Składa się on ze szkatułki oraz łódki, które ozdobiłam serwetką.
Drugi powód to ten, że jestem ciepłolubna. Zima ma swoje zalety a krajobrazy zimowe swój urok, jednak ja wolę piękną słoneczną pogodę.
Wspomnienia przeniosły mnie do wakacji z tamtego roku. Stwierdziliśmy z mężem, że dla odmiany pojedziemy nad morze, bo zawsze jeździmy w góry. Na dodatek córka potapla się w wodzie, którą tak uwielbia (z resztą jak każde małe dziecko). Decyzja o wyjeździe była błyskawiczna. Oczywiście za późna by normalnie znaleźć w biurach jakiś nadmorski zakątek w terminie, który nam odpowiadał. Pozostało poszukiwanie na allegro. Przyznam się, że z duszą na ramieniu zarezerwowałam pokój. Kiedy pojechaliśmy do Darłówka okazało się, że warunki są O.K. Oddzielne wejście, pokój jest z aneksem kuchennym, dość sporą łazienką. Na dodatek wszystko dobrze utrzymane. Teren ładny, zadbany i co najważniejsze w pozostałych wynajmowanych kwaterach jest dużo dzieci.
Zaczęło się zwiedzanie okolicy. Nadmorskie klimaty.... piękne. W Bobolinie super plaże bo nie ma dużo ludzi. Niestety wejście do wody kamieniste i od razu sięgające po pas. Dla pięciolatki trochę za głębokie więc w ramach zabawy kopaliśmy dla córki nadmorskie baseny.
W Darłowie - rany to było niesamowite. W mieście pełno ludzi. Normalnie jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu kiedy popsuje się 10 tramwai i 10 autobusów i wszyscy z nich wysiądą. Daliśmy radę. Przebrnęliśmy przez miasto a na plaży następny tłok.
Ale to nic w porównaniu z Ustką. Wybraliśmy się na dłuższy wypad. Plaża w Ustce pobiła rekord. Tam się nie dało przejść. Ludzie porozkładani na piasku jak te foki (niektórzy jak morsy) jeden koło drugiego. Wtedy zrozumiałam dlaczego trzeba mieć ze sobą plażowy parawan. Dzięki niemu otrzymuje się trochę prywatności. Jedyna pociecha to samo wejście do morza. Piaszczyste i płytkie. Trzeba naprawdę daleko wejść by woda sięgała do pasa. Idealne miejsce dla córki by mogła się swobodnie potaplać. Gorzej było z ciasnotą ale czego człowiek nie zniesie dla radości swojego dziecka.
Zostawiłam więc męża z córką na zabawie w morzu a sama udałam się ... na poszukiwanie muszelek, które miałam w zamyśle wykorzystać w przyszłych projektach (a co się będę wylegiwała na piachu jak nierasowa twórczo zakręcona). Moje trudy zostały wynagrodzone nie tylko wypchanymi kieszeniami pełnymi muszelek, ale również pięknem Natury-Artystki.
Dla pokrzepienia duszy oraz ciała wybieraliśmy się do Bobolina na pyszne jedzonko. Matko jedyna jaka pychota. Z tego też względu często można było nas spotkać w gospodzie, która nosiła nazwę "Obora". Jak sama nazwa wskazuje powstała w dawnej oborze. Ciepły klimat, miła obsługa i SUPER jedzenie (na zdjęciach jest tylko niewielki fragment możliwości wspaniałych kucharzy tej gospody). Zamawiając potrawy czekaliśmy na nie z niecierpliwością, bo każda była poezją smaków, rozkoszą dla podniebienia i usatysfakcjonowaniem dla ciała.
Oczywiście nie omieszkałam zwiedzić okolicznego terenu "Obory"... i jak to bywa u zakręconej decoupagującej kobiety zobaczyłam, że na tyłach gospody stoją w zamkniętej klatce ogromne puszki (20l) po oleju gastronomicznym. Cóż mogłam zrobić??? Oczywiście, że poszłam i zapytałam się czy mogłabym dostać kilka z nich. Zdziwienie było duże (ale ja już przyzwyczajona jestem do takiej reakcji). Po wytłumaczeniu czym się zajmuję i co mogę z nich zrobić otrzymałam 3 puszki (jedna będzie ozdobiona w ramach podziękowania i dostarczona do "Obory"). Moja radość była wielka, a mąż zastanawiał się, jak je przewieziemy do Warszawy. Zwłaszcza, że udało mi się jeszcze kupić w Darłowie kilka fajnych rzeczy jak np: lampę ceramiczną wysokości 70 cm za 27 zł. O zakupach i ciekawostkach jakie można zobaczyć w okolicach nadmorskich miast napiszę w kolejnym poście a dziś życzę miłego oglądania i miłego wspominania waszych wakacyjnych wyjazdów.